jueves, 23 de enero de 2014

175 // país molt petit

Idę. Stąpam po lodzie - grubym, zimnym, nieprzeniknionym i niepokonanym. Wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie, gdzieś poza mną, poza moją głową. Podążam za światłem, które jest na końcu tunelu, zupełnie nie wiedząc po co. Mi país es tan pequeño, consiste en mi cuerpo, lo limita mi piel. Mi país que lucha por la independencia y la libertad.
Nunca me perdonaré que algún día me he rendido en vez de luchar tal como me lo había jurado. He dejado el mar y me he ido, he volado y he ido a parar aquí, en estas tierras salvajes, frías, ajenas. Mi capital está helada, dormida, cubierta de nieve fresca.

Poddałam się, przegrałam, dałam zamknąć się w klatce. Nie wiem gdzie jest teraz mój umysł, moja dusza, moje uczucia. Szukają mojego ciała patrząc na Afrykę, czując słony zapach morskiej wody o poranku.

Jesień 2012, ja i plaża, samotna, nocna, ciepła. Wzruszają mnie fale dobijające do brzegu, miękkość piasku pod stopami.

- Eii, guapa! [Hej śliczna!] - usłyszałam okrzyk za moimi plecami i szybko odwróciłam się, zdumiona.
Andrea siedział na swojej Habanie, taki piękny, seksowny...
- Venga, sube! [Dalej, wskakuj!]
Szybko podbiegłam i wskoczyłam na motor. Objęłam Andreę mocno w pasie, tak, ze ledwo mógł oddychać. Byłam taka szczęśliwa, pełna emocji. Wydawało mi się, że jak tylko lekko poluzuję uścisk to od razu spadnę. Wtuliłam się w jego ramię z całej siły i palcami delikatnie głaskałam jego klatkę piersiową. Tęskniłam za nim, tęskniłam nawet jak wychodził na kilka godzin do pracy. Bez niego wszystko było takie bezbarwne, papierowe...
- Ma dove andiamo? [Dokąd jedziemy?] - zapytałam.
Odpowiedziała mi cisza. Zamiast mówić, Andre chwycił delikatnie moją dłoń, i przycisnął ją jeszcze bardziej do swojego ciała. Ruszyliśmy. Moje włosy rozwiewał ciepły wiatr, wokół było tak spokojnie. Tylko my i noc. Nasza Malaga. Zaczarowana, wyidealizowana, mistycznie piękna. W tę właśnie noc Malaga zamieniła się w naszą niewolnicę. Wszystko przestało mieć znaczenie, zupełnie jakby tej nocy zatrzymał się czas. Nic nie było ważne, tylko my i ta wspaniała chwila.

Przykleiłam się do jego wspaniałego, ciepłego ciała, czując każdy jego oddech, każdy ruch jego mięśni, podczas gdy wiatr grał najpiękniejszą na świecie melodię. Puściłam ręce i rozłożyłam je jak ptak chcący wzbić się do lotu, odfrunąć w stronę nieba. Rozpędzone powietrze muskało moje palce z niesamowitą lekkością. Droga, droga rozciągała się prosto przed nami. Niebo usłane gwiazdami, księżyc lśniący gdzieś daleko i ulica, palmy wokół. Przysięgam, że to właśnie wtedy poczułam, jakby Bóg Wszechmogący we własnej osobie zstąpił na ziemię by stanąć przede mną. Asomé esa responsabilidad y me afrenté a él repleta de esa armonía divina. Wstąpiłam do ziemskiego raju. To właśnie wtedy zamknęłam oczy dając się ponieść chwili. Osiągnęłam szczęście absolutne, tylko ja i wiatr, i on... Nic już się nie liczyło. Przysięgam, że to właśnie wtedy błagałam Boga by zabrał mnie z tego świata, żeby coś się wydarzyło... nie chciałam już nic, tylko, żeby ta chwila trwała wiecznie, żebyśmy nigdy nie dojechali do celu. Warto było przeżyć wszystkie te lata, każdy moment cierpienia i pustki by znaleźć się wtedy na jego starej Habanie, w tę jesienną noc. Byłam przekonana, że to właśnie dla tej chwili przeżyłam całe życie. To właśnie one mają sens - zwykłe, banalne, tak kurewsko proste chwile, które są nieskończonym szczęściem. To tym jest właśnie życie. Wolnością.

Było warto i jest warto, jeśli wciąż czuję tę wolność, pamiętam i wiem kim jestem. Zwykłą bandolera, kobietą ulicy. Banalną i kurewsko prostą. Kocham moją plażę, uwielbiam patrzeć na Afrykę gdzieś w oddali. Wielogodzinne, samotne wędrówki po uliczkach mojego miasta. Uwielbiam się gubić, iść przed siebie i słuchać poezji, którą dyktują mi morze i góry, wiatr, kamienne ulice miasta i liście palm. Wielbię nocne niebo, usiane gwiazdami, które pokazują mi drogę. I blady księżyc.

Viajes espontanéos hacia mí misma.


No hallarás otra tierra ni otro mar.
La ciudad irá en ti siempre. Volverás
a las mismas calles. Y en los mismos suburbios llegará tu vejez;
en la misma casa encanecerás.
Pues la ciudad es siempre la misma. Otra no busques -no la hay-
ni caminos ni barco para ti.
La vida que aquí perdiste
la has destruido en toda la tierra.
Constantino Cavafis

No hay comentarios:

Publicar un comentario